Tuesday, December 20, 2011

Buda, peszt i my

No to jestesmy w Budapeszcie, ja i moja mala sliwka wegierka. Odkrylam wegierskie dziedzictwo Stokroty patrzac na stare zdjecia Lubego: kropka w kropke wygladaja tatus i corka. Pomimo tego ze teraz kazdy mi wmawia jaka to jest do mnie podobna. Jak mi sie uda to zeskanuje kilka starych zdjec. A sama Stokrota powrot na ojcowizne przywitala ciezkim jet-lag'iem oraz zaadoptowaniem slowka 'bejbi' na wszystkie mozliwe okazje. Tak wiec konwersacje z nia wygladaja mniej wiecej tak: 

- Stokrotko, chcesz jogurt?
 - Bejbi!

- Stokrotko, powiedz mama
- Bejbi.

 - Stokrotko, gdzie jest tata?
 - Bejbi?

 - Stokrotko, chcesz spac?
- Bejbi???!!!


A sam Budapeszt piekny. Uwielbiam. Zawsze jak przyjezdzamy to sie boje ze wszystko sie pozmienialo, i ze wszystkie male kawiarnie "preszo" zostaly zastapione przez Starbucksy i Coffeeheaven. Ale nie. Wszystko dalej jest. Zmurszale, poszarzale kamienice, sprzedawcy kasztanow z malymi dymiacymi piecykami, babcie w plaszczach z lisim kolnierzem wyprowadzajace na spacer male, pokraczne pieski rownie cieplo ubrane. Cala wschodnioeuropejskosc w swoim najlepszym wydaniu dalej istnieje, mimo ze coraz wiecej nowych butikow pojawia sie na Andrassy ut, a turysci wdeptuja w ziemie park na Margitsziget. Budapeszt sie nie daje. Razem z Lubym spacerujemy z jednego konca miasta na drugi, glownie w nocnych godzinach, jak Stokrote juz polozymy na dlugo negocjowany odpoczynek. Przemykamy malymi uliczkami mijajac Cyganow popijajacych wodke w metrze, starajac sie nie budzic bezdomych ulozonych do snu na kratkach wentylacyjnych. Przesiadujemy w zadymionych papierosami pubach, pijemy sobie wodke brzoskwiniowa (lub gruszkowa)i zajadamy kluski z miesnymi sosami podawane przez obrazone na caly swiat kelnerki. Balsam dla duszy.

Tuesday, December 13, 2011

aaaagh

Za godzine i 36 minut ma przyjechac po nas taksowka na lotnisko. Chyba sie starzeje, bo jakos mi nerwy na ten wyjazd sie robia. A wszystko przez Stokrote. Samemu to czlowiek w luskusie podrozuje, kawki sie napije, filmik pooglada. A tu? Juz widze jak przez osiem godzin chodze wte i spowrotem po samolocie z dzieckiem na reku, jak pasazerowie na mnie patrza z wyrzutem ze mi dziecko placze, albo jak w miniaturowej lazience czyszcze sraczke z bluzki. Co musialam uczynic jeszcze przedwczoraj, wiec nie jest to takie az niemozliwe. 
Wszystko mamy spakowane do dwoch ogromnych walizek ktore pojada w tranzycie, i malych duperelkowych toreb do wziecia ze soba. Mamy ich trzy: jedna na laptopy, jedna dla Stokroty, jedna z psem Piklem. I wozek. Zastanawiam sie co zaginie pierwsze. I mamy przesiadke w Amsterdamie, chociaz bylam przekonana ze lot jest bezposredni, to jednak nie. A tam trzeba przez kontrole przechodzic jeszcze raz, i psa wysikac. Ja nie wiem jak my to zrobimy. Trzymajcie kciuki!

Wednesday, December 7, 2011

zbudz sie, ferdynandzie

Pamietam ze jako dziecko uwielbialam ksiazke Ferdynand Wspanialy, i jej ciag dalszy, Zbudz sie, Ferdynandzie, napisane przez Ludwika Jerzego Kerna. Trzeba bedzie w Swieta zdobyc ja dla Stokroty. A temat psi mnie naszedl poniewaz jestesmy w trakcie zalatwiania przelotu naszego Pikla przez ocean. A raczej nad oceanem. Robimy to nie pierwszy raz, ale w tym roku idzie jak po grudzie. Pikiel najpierw musi miec kupiony bilet i zarezerwowane miejsce w kabinie, poniewaz leci jako moj bagaz podreczny. A na pokladzie nie moze byc wiecej niz dwa psy na raz. Wiec trzeba rezerwowac. Udalo nam sie to zalatwic. Potem trzeba go wziac do weterynarza po zaswiadczenie zdrowotne. Tez sie udalo. Potem trzeba to zaswiadczenie podwiadczyc w urzedzie. I tu nastapil pewien, jak to sie mowi, glitch. Okazalo sie ze nasz weterynarz nie jest akredytowany w urzedzie stanowym. Wobec tego wszystkie papiery sa niewazne, i trzeba je zalatwiac od nowa. Umowic sie na wizyte u nowego weterynarza w tym tygodniu jest praktycznie niemozliwe. A lecimy we wtorek. Juz nie mowiac ze wizyta u poprzedniego kosztowala nas $100. Przeblagalam jednego recepcjoniste zeby mnie umowil na dzisiaj po poludniu. Ale nie wiem skad wziac czas na kolejna wizyte w urzedzie - jak to w Ameryce, urzad nie jest dostepny poprzez komunikacje miejska... Musielismy wypozyczyc samochod zeby tam dojechac. I teraz znowu...A na dodatek pada deszcz!

Saturday, December 3, 2011

dorastanie

W dalszym ciagu zadziwia mnie odrebnosc Stokroty. Jej samodzielnosc, samowystarczalnosc, wlasne i niepowtarzalne fochy. Osiagnela wiek kiedy zaczyna zdecydowanie chciec lub nie chciec pewnych rzeczy. Daj, daj, daj! Pokazuje rzeczy poza zasiegiem swoich krotkich raczek. Wskazuje na kaktus, solniczke, kubek goracej kawy, czy paczke tabletek. Nie rozumie, kiedy tlumacze, ze akurat te rzeczy nie nadaja sie do zabawy. Kiedy zaczyna wyc z rosnaca frustracja, trudno jest pamietac ze ona inaczej nie moze, ze nie rozumie, ze nie wie dlaczego jej zabraniamy. Wyglada jak male zepsute dziecko - chciala, a nie dostala, wiec krzyczy. Ale przeciez tak nie jest - ona dopiero poznaje istnienie slowa "nie", dopiero dowiaduje sie ze mama nie spelni kazdego jej zyczenia, dopiero zaczyna zdawac sobie sprawe, ze nie wszystko na swiecie pojdzie po jej mysli. Mysle ze to szokujace dla niej odkrycie. I zamiast sie wsciekac - wspolczuje.

Tuesday, November 29, 2011

sila przyzwyczajenia

Sprzatamy z Lubym mieszkanie. Ja zmieniam przescieradlo w lozeczku i katem oka popatruje ze on cos sie leni. Pozbieral brudne butelki do mleka Stokroty i zaczal karmic pluszaki siedzace na kanapie - co jest ostatnio jej ulubiona rozrywka.
 - Ja (zdezorientowana): Zdajesz sobie sprawe ze Stokroty tutaj nie ma?
 - Luby: To nie znaczy ze misiom nie chce sie pic!
No tak. 

Saturday, November 26, 2011

Aua

Swietowalismy Dziekczynienie. U znajomych,w Pennsylvani. Wrazenia? Trudno powiedziec, jako ze caly czas spedzilsmy z Lubym ganiajac za Stokrota po ich wielkim amerykanskim domu z wielka iloscia pokoi, lazienek, schodow i garazy. Jako ze nie mamy czesto okazji wypuszczania Stokroty poza srodowisko domowo-przedszkolne, nie zdawalam sobie sprawy ile niebezpieczenstw czycha na dziecko w pozornie nieszkodliwym obiekcie mieszkalnym. Kurcze, nie byl to jakis niezwykle nieprzystosowany dom: nie mieli szkla ani porcelany w zasiegu reki, nie mieli gniazdek elektrycznch z wystajacymi drutami, nie mieli psow amstafow ani nieogrodzonych balkonow. Nie zmienia to faktu ze Stokrota pakowala sie w klopoty z czestotliwoscia co piec minut. Slizgala sie na parkiecie. Lup w podloge. Przelazila pod stolem-lup w blat stolu. Otwierala i zamykala szafki - ciach po palcach,  Wspinala sie na fotele -bum z fotela. Po prostu z tych swiat nie pamietam nic oprocz uspokajania zaryczonego, zasmarkanego dziecka ktore rozciera gluty w moja swiezo odprasowana Dziekczynna  bluzke, I wierzcie mi, matczyna cierpliwosc i wspolczucie koncza sie po czwartym wylawianiu Stokroty spod tego samego stolu z tym samym guzem i tym samym rykiem. Dziecko. Dziecko. Dziecko. Twoi rodzice maja po doktoracie. Dlaczego dlaczego dlaczego nie moze zapamietac tego jednego eksperymentu. NIE WCHODZ POD STOL BO BEDZIE AUA!!!

Saturday, November 19, 2011

pol naga sobota

Och, jak cudownie. Tesciowa odleciala, znajomy Wegier odwiedzajacy nas zaraz poniej tez juz wyjechal, i wreszcie mamy mieszkanie dla siebie. Aaaach, jaka ulga. Chodze sobie nago po domu, zostawiam wszedzie brudne kubki po kawie, i pozwalam Stokrocie kruszyc ciastkami gdzie popadnie. Uwielbiam takie ciche popoludnia -jak wlasnie teraz- kiedy czytamy sobie z mezem na kanapie, a Stokrota drzemie w pokoju obok przez, mam nadzieje, trzy godziny. Listonosz zadzwonil przed chwila, co zmusilo mnie do blyskawicznego odziania sie i wyskoczenia za drzwi, by dzwonek jej nie obudzil. Dostalismy paczke z Chin! Kupilam na ebayu cztery pary rajstop zimowych dla malej, bo byly tanie jak barszcz, przynajmniej w porownaniu z tym co jest w sklepach. Drugi raz zdarzylo mi sie kupic cos z Chin wlasnie na ebayu, i zastanawiam sie czy powinnam miec jakies moralne skrupuly (bo kto wie, moze te rajstopy produkowaly dzieci niewiele starsze od Stokroty w jakiejs toksycznej fabryce za minimalna pensje?).  Z drugiej strony, prawie wszystko co kupujemy ma jakas czesc "made in china", wiec jakze tu tego uniknac? Przynajmniej przez ebay mniej posrednikow skorzysta na moim zakupie i wiecej, mam nadzieje, dostanie sam robotnik. 
A rajstopy/legginsy sa takie:


Tuesday, November 15, 2011

trzy niusy

Trzy niusy w dzisiejsze popludnie sa nastepujace:

A) Ozdrowialam! Nie wiem czy to zasluga penicyliny, czy tez czosnku ktory z desperacji zaczelam pozerac w ogromnych ilosciach, w kazdym razie ja i moje gardlo jestesmy znowu przyjaciolmi. Ja i Luby mniej, przynajmniej dopoki czosnek nie opusci mojego organizmu.

B) Stokrota ma ulubione jedzenie! - wreszcie znalazlo sie cos, czego Stokrota pozada lakomie i poszukuje w lodowce. Po raz pierwszy wogole przejawia entuzjazm do czegokolwiek jadalnego, moje matczyne serce sie raduje. I nie jest to ani czekolada, ani parowki (ktore podobno sa obowiazkowym pokarmem wszystkich dzieci), ani nawet banany. Stokrota uwielbia tarty ser, ktory kupujemy do pizzy. Wyjada go z worka wielkimi garsciami i glosno protestuje kiedy jej ten worek zabrac. Ach, hodowcy bydla w Wisconsin,  podziekujcie waszym krowom za ten cud.  

C) Stokrota uwielbia samochody. Miala kiedys taki jeden czerwony, plastikowy, ale nigdy sie nim nie bawila, wiec gdzies zniknal posrod naszych wakacyjnych wojazy. Teraz w ksiazeczce znalazla zdjecie samochodu zabawki, takiego matchboxa (jak to Luby profesjonalnie okreslil), i mialam wrazenie ze biedaczka nie wie co to jest, patrzala na niego wybitnie nierozumiejacym wzrokiem.  Wiec kupilam jej takiego matchboxa w kiosku, i voila, mamy ulubiona zabawke. Stokrota jezdzi nim po wszelkich powierzchniach, poziomych i pionowych, produkujac bardzo trafne brum brum brum. Jako ze my jej tego nigdy nie nauczylismy, musiala gdzies w przedszkolu zlapac bakcyla samochodowego, lacznie z odpowiednia onomatopeja. Slodkie to do mdlosci.

Oto koniec niusow. Wraz z poprawa mojego samopoczucia wprost proporcjonalnie spada mi tolerancja na tesciowa. Tyle zjadlam indyka w ostatnim tygodniu ze niedlugo zaczne gegac (czy indyki gegaja? Musze to wiedziec.). Na szczescie wylatuje juz jutro....

Friday, November 11, 2011

dawno dawno temu (uwaga, obrzydliwie)

Dawno dawno temu mama polozyla mnie i siostre do lozek w moim pokoju. Tzn. ja lezalam na lozku, a siostra na materacu chyba na podlodze. A miedzy nami stal stary nocnik do ktorego co kila minut obficie spluwalysmy i charkalysmy. Mialysmy bowiem angine. Tak mi sie ta historia nasunela, bo wlasnie chyba mam angine. Polega to na tym ze nie spalam wczoraj w nocy wcale bo nie moglam lykac i gardlo mnie bolalo straszliwie. Dzisiaj nie poszlam do lekarza, bo bylam przekonana ze to idiotyzm z glupim gardlem isc jak nawet nie mam temperatury. Wieczorem zmienilam zdanie kiedy zaczelam plakac z bolu i zmeczenia i glodu, albowiem nie moge przelykac. Sytuacje uratowal amerykanski system opieki zdrowotnej, ktory, chociaz platny, przynajmniej funkcjonuje. O godzinie siodmej wieczorem w piatek zadzwonilam do mojej lekarki, ktora bardzo mi powspolczula, a nastepnie zadzwonila do mojej lokalnej apteki z recepta na penicyline dla mnie. Teraz Luby idzie do apteki ta penicyline odebrac. A ja mam nadzieje ze zacznie ona dzialac szybko, zanim moja angina przeniesie sie na Stokrote. Bo co moze zrobic dziecko z takim bolem gardla? Chyba by plakala bez przerwy, nie moge sobie tego wyobrazic....

Thursday, November 10, 2011

indyk tesciowa i ja

Narzekalam na meza ze chory i marudzi, i prosze, sama sie przeziebilam. Gardlo mnie boli niesamowicie, i nic tylko bym spala. Tesciowa jest w odwiedzinach i normalnie denerwowalo by mnie to niesamowicie, ale dzieki chorobie jakos mi wszystko zwisa. No, moze oprocz tego ze opanowala moja kuchnie. Dostalismy za darmo indyka z supermarketu, jako bonus za zakupy powyzej $100. Tesciowej zaswiecily sie oczy jak go zobaczyla, i dzisiaj cala moja kuchnia skapana jest w ptasiej posoce. Fuj. Ten indyk byl ogromny, wazyl 10 kilo, i biedny maz musial go pod kierunkiem mamusi porozcinac na czynniki pierwsze. Nie dla Wegrow pieczenie calego slicznego ptaka, o nie. "Jak go calego upieczemy, bedzie za suchy" - stwierdzila tesciowa. I dzieki temu mamy: kotlety z indyka, zupe z indyka, pieczone udzce indyka i gulasz z indyka. Moze to i oszczedny sposob, ale taki malo spektakularny:) Amerykanskie indyki na Swieto Dziekczynienia wygladaja tak obficie!

Przed krwawa jatka: 

Saturday, November 5, 2011

Skarpety

Nosimy skarpety. Nie tylko na stopach, skarpety nosimy w sitku, bialym, plastikowym, po calym domu transportujemy je, przeliczajac od czasu do czasu.

Ja wiem ze wszyscy mezczyzni do hipochondrycy, ale luby to chyba ewenement na skale swiatowa. Jest na konferencji. W Cleveland (Ohio). I jest przeziebiony. Wiem ze Cleveland to dziura zabita deskami, ale chyba konferencja powinna go na tyle absorbowac, by nie zanudzal mnie telefonicznie pytaniami typu:"czy na pewno?". Od wyjazdu (trzy dni temu) zdazylam go zapewnic ze:
 - na pewno nie ma zapalenia  pluc
 - 38 stopni to na pewno nie jest powazna goraczka
 - na pewno nie bedzie musial isc na pogotowie
 - na pewno moze isc spac i nie musi budzic sie co godzine by zmierzyc temperature
 - krotka kapiel na pewno mu nie zaszkodzi
 - na pewno na pewno na pewno nie ma zapalenia pluc
i tak da capo

Odkrylam pasjonujaca rzecz. Jestem swietna gospodynia domowa, wel kura domowa. Zawsze mnie martwilo ze dom od urodzenia Stokroty mam zaniedbany, zabalaganiony, nieodkurzony, obiad niegotowy, posciel niezmieniona, pies niewyprowadzony, pranie niezrobione, itp, itd. Wydawalo mi sie, ze skoro Stokrota tyle czasu spedza w przedszkolu, powinnam miec czas na sprzatanie. ALE nie wzielam jakos, nie wiem dlaczego, pod uwage mojej pracy zawodowej. Teraz, na czas nieobecnosci lubego, wzielam sobie wolne, siedze z dzieckiem w domu i,  UWAGA, wszystko lsni! Nawet umylam podlogi. Jestem bliska czyszczenia wanny.. Glownie dlatego ze nie robiac tego umarlabym z nudow. Naprawde. Po trzech dniach zaczyna mi juz odbijac. Ale przynajmniej wiem ze ten balagan codzienny nie jest wina mojej leniwej osobowosci, tylko tego ze probuje kontynuowac prace zawodowa. Ach, jaka ulga.

Sunday, October 30, 2011

chatka puchatka

Halloween wyprawione. Dwulatki i jednolatki okielzlane. Stokrota po negocjacjach zgodzila sie zalozyc kostium Puchatka, poniewaz przypominal jej nieco pizame. Po wyprawieniu z domu hordy malentasow spoconych pod nylonowymi kostiumami, sama bylam spocona jak pizmak. Padlam i spalam. Zadnych duchow nie widzialam - jeszcze!


Friday, October 28, 2011

Halloween

Nieunikniony post o Halloweenie. W tym roku postanowilam obchodzic z pelna pompa, i urzadzam impreze dla dzieciatych i niedzieciatych znajomych (ciekawe czy takie polaczenie jest funkcjonalne). Jutro nawiedzi nas dziesiecioro doroslych i osmioro dzieci w, mam nadzieje, rozmaitych przebraniach. Udekorowalam dom na pomaranczowo i wydrazylam cholerna dynie (co, bez odpowiedniego zestawu narzedzi, jest zajeciem wrecz niebezpiecznym dla zycia). Zrobilam chlebek bananowy (mial byc dyniowy, ale nie cierpie dyni, z dyni upraze tylko pestki), polska salatke ziemniaczana, i tarte ze szpinakiem. Nie sa to moze typowo halloweenowe potrawy, ale na szczescie nasi goscie tez w wiekszosci nie sa amerykanami. Dla Stokroty kupilam przebranie misia,, ale kiedy wtloczylam na nia wielki, poduszkowaty brzuszek misia, zaczela ryczec i krzyczec, przestajac dopiero kiedy nieszczesny stroj znalazl sie w szafie poza zasiegiem wzroku. I co teraz, pytam sie? Nie naleze do mam ktore z igla w reku dziergaja dziecku kostium, kleja papierowe czapki, albo nawet maluja twarze farbkami. O nie, znam swoje mozliwosci....Zobaczymy czy do jutra cos wymysle.

Monday, October 24, 2011

pani Jola

Do przedszkola chodzi Kasia
Wiatr do tanca ja zaprasza
Szkola kiwa do niej reka
Chodz tu do mnie Kasiu, predko. 

Moj Sp. dziadek ten wierszyk wpisal mojej siostrze do pamietnika, wiele, wiele lat temu. A przyszedl mi do glowy bo dzisiaj pewna pani przedszkolanka niezle namacila mi w glowie. Otoz w naszym przedszkolu nagle pojawila sie pani, nazwijmy ja Jola, ktora, jak sama nazwa wskazuje, jest Polka.  Zaczela prace moze dwa tygodnie temu, tydzien temu zorientowala sie ze jestemy, hm, hm, krajankami. I dzisiaj jak odbieralam Stokrote pani Jola krzyczy do mnie w jezyku rodowym przez cala dlugosc sali: - "Dzien dobry, dzien dobry" - powodujac lekka konsternacje wsrod pozostalych nian. Zbliza sie do mnie, pokazuje mi Stokrote,  i dramatycznym szeptem pyta "Czy ona w domu mowi???". Hm, jezeli chodzi o 16 miesieczne dzieci jest to trudne pytanie. Owszem, Stokrota mowi. Czy ja wiem co ona mowi? Nie wiem, bo wszelkie przemowy wyglasza w znanym tylko sobie dialekcie. Poinformowalam o tym pania Jole, ktora smutnie pokiwala glowa. "No wlasnie - bo tu tez NIE MOWI". Dziwne, przed chwila jej wyjasnilam ze wlasnie mowi. Poszerzylam swoja wypowiedz, wyjasniajac pani Joli ze w domu mowimy po polsku, wegiersku i angielsku, wiec ma prawo, biedna Stokrota, troche byc zdezorientowana. Pani Jola nie byla przekonana. "I ona siedzi tak poza grupa, i nie lubi jak ja dotykac!" - powiedziala oskarzycielsko. To mnie troche zatkalo, nie wiedzialam co powiedziec, wiec tylko wydalam jakis nieartykuowany dzwiek. Bo mowiac szczerze przestraszylam sie, pojawila mi sie przed oczami wizja autyzmu, biednej Stokroty bujajacej sie w przod i w tyl w chorobie sierocej, albo tez liczacej w swoim genialnym, aspolecznym umysle kropki na dywanie. Wyszlam wiec z przeszkola lekko zaszokowana. Zadzwonilam do Lubego, ktory troche mi przemowil do rozumu. Po namysle stwierdzilam ze: pani Jola, z radoscia odkrywszy prawdziwe Polskie Dziecko w przedszkolu zapalala ogromnym zapalem zeby sie ze Stokrota zaprzyjaznic, i zostala, niestety odrzucona. Stokrota lubi kogos poznac blizej zanim sie z nim bedzie zadawac. Troche to trwa. Dluzej niz tydzien, na pewno. Przypuszaczam ze Stokrota odrzucila jakiekolwiek czulosci ze strony pani Joli, co ta zinterpretowala jako aspolecznosc. Bo przeciez jak moze Polskie Dziecko nie lubic Polskiej Pani??? No moze. Ale nerwow mnie troche kosztowalo. I jeszcze przypomnialo mi sie ze jak ja poszlam pierwszy raz do przedszkola, do grupy III, dokladnie pamietam, pieciolatkow, to spedzilam pierwszy tydzien chodzac w dookola sali, szerokim lukiem omijajac wszystkie dzieci, i spiewajac "goralu czy ci nie zal". Co moja biedna mama musiala przejsc z tego powodu? Chociaz moze nic, w tamtych czasach nikt by sie na tyle nie przejal zeby informowac rodzicow.


Wednesday, October 19, 2011

Oto widzisz, znowu idzie jesień
człowiek tylko leżałby i spał..

Mam kryzys rodzinny. Kryzys rodzinnowania. Mam ochote byc niezalezna, rozpinac skrzydla jak orzel, przepraszam, orlica, i leciec do Azji. Albo do Afryki, jak bocian. Czy wiecie ze bociany NAPRAWDE lataja do Afryki? Wlasnie mi sie ten fakt przypomnial, jak bajka z dziecinstwa, tylko ze jest to prawda najprawdziwsza. Taki swojski bocian Kajtek rozpina skrzydla leci leci leci leci i laduje w Afryce. Ciekawe gdzie, np. na pustyni chyba nie, no nie? A ja tu siedze i dziecko chowam. Obiadki gotuje. Sweterki prasuje. Bluzki prasuje. Biale bluzki, przyjaciolko moja. A mam ochote gdzie indziej. Np. w Indiach byc, chociaz to bardzo cliche, ale wytatuowalabym sobie na reku maly kwadracik, malutki kwardracik, tylko ja wiem dlaczego, haha. I nie, nie pilam, nie lubie pic za duzo bo potem mi sie chce spac, albo mi smutno. Czy ja juz zawsze musze byc w trojcy, trojcy nieprzenajswietrzej, nigdy ja ja ja ja, sama, jak ja chce, co ja chce, samolubnie, idiotycznie, self-indulgent little piglet. A moze niedlugo znikne i bede wygladac tak


 A na razie wygladam tak: